Wstałam o świcie, jak zawsze. Trzeba wiedzieć kiedy się ulotnić. Wygramoliłam się spod kołdry i pozbierałam porozrzucane ubrania, ubrałam się i uczesałam, poprawiłam makijaż i to chyba wszystko co ze sobą miałam więc wyszłam na taras i stanęłam na poręczy balkonu, byłam na około 90 piętrze więc w przybliżeniu po sześćdziesiątym przejdę transformację. Gdyby ktoś mnie obserwował pomyślałby, że jestem nienormalna, iż stoję na poręczy na wysokości dziewięćdziesięciu pięter i to, że zaraz skoczę, jeszcze tylko malutka chwila… Zsunęłam się z poręczy z zamkniętymi oczyma, właśnie w tej chwili poczułam mrowienie na całym ciele i lekkie pieczenie oczu, zaczynam się przemieniać. Moje oczy po przemianie nie były jednolitego koloru, przybierały różne kolory, przeważnie były kilku kolorowe. Już po chwili, tuż po otwarciu oczu nie widziałam nic, bo smocze oczy nie przystosowały się jeszcze do sytuacji, czułam wiatr który przeszywał moje hebanowe skrzydła, musiałam unieść się wyżej, aby ludzie postronni nic nie widzieli. Ostatnio opanowałam sztukę połowicznej zmiany, a mianowicie transformowałam tylko skrzydła, reszta pozostawała pod ludzką postacią i rzecz jasna oczy, one zmieniały kolor wedle uznania, wtedy kiedy chciały. Zamyślona wleciałam w ślepą uliczkę, w powietrzu zmieniłam się z powrotem w człowieka, no może z jednym wyjątkiem – skrzydła. Tuż nad ziemią zmieniłam się całkowicie i upadłam na zgięte kolana, zabolało. Rozcięłam sobie kolano, wydusiłam z siebie łzę i pozwoliłam jej skapnąć na ranę. Wyszłam z zaułka jakby nigdy nic i udałam się do Starsbuck na kawę, może będą mieli jakieś ciastka…
Zamyślona weszłam do kawiarni i przez przypadek potrąciłam kogoś łokciem.
- Przepraszam… - mruknęłam i przeszłam dalej. Zamówiłam sobie „śniadanie” i usiadłam przy odległym stoliku. Chłopak którego uderzyłam z łokcia wcale nie opuścił lokalu, tylko usiadł dwa stoliki przede mną i ciągle się gapił, ale oczywiście udawał, że co złego to nie on. Przyglądałam mu się bez cienia skrępowania i popijałam gorącą czekoladę. Był przystojny, tylko tyle mogę powiedzieć. Po dłuższej chwili chyba się zebrał w sobie, bo nagle podszedł do mojego stolika i nawet nie zapytał czy może usiąść.
- Cześć. – odparł. Zmierzyłam go i nic nie powiedziałam, dopiero po chwili odpowiedziałam.
- Nie przypominam sobie, żebym ci pozwoliła usiąść.
Ktoś dokończy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz